Premier League – podsumowanie 6 kolejki : good, better, Jagielka.
- Michał Zieliński
- Sep 30, 2014
- 5 min read
To miał być przede wszystkim weekend derbowych pojedynków, obu rozegranych w sobotę, ze smakowitą przystawką w postaci Derbów Merseyside na początek i obowiązkowym daniem głównym, czyli Derbami Północnego Londynu. Jednak jak to niekiedy zdarza się w ekskluzywnej restauracji pod nazwą Premier League, to co podano nam na początek przyćmiło specjał wieczoru, a „czekadełko” w postaci meczu Manchesteru United z West Hamem również nie było w stanie zaspokoić rozbudzonych apetytów po Derbach Liverpoolu. Zaczynamy zatem właśnie od nich:
Liverpool – Everton 1-1
Derby Merseyside to zjawisko wyjątkowe, nie tylko w skali Ligi Angielskiej. „Friendly Derby”, jak często są nazywane, rozgrywane są w atmosferze wzajemnego szacunku i braku wrogości. Wynika to z wielu uwarunkowań natury społecznej, politycznej, religijnej i geograficznej, jakie determinowały relacje pomiędzy kibicami obu klubów. W sobotę jednak przyjacielska atmosfera panowała raczej wyłącznie na trybunach, jako że sytuacja ligowa obu drużyn u progu rozgrywek nie wygląda na razie imponująco. Zarówno Liverpool, jak i Everton przede wszystkim rozczarowują, przez co znajdują się w dolnej połowie tabeli. W sobotnim meczu Liverpool nie chciał pozwolić sobie na stratę punktów licząc na „odblokowanie się” Mario Balotellego, który miał być wielkim następcą Luisa Suareza, a do tej pory zaliczył zaledwie jedno trafienie i to w Lidze Mistrzów, w spotkaniu z bułgarskim Łudogorcem Razgrad (2-1). Również kibice The Toffees w obliczu kiepskiego startu rozgrywek i faktu, że Everton nie wygrał na Anfield od 15 lat, mieli nadzieję na przełamanie w meczu derbowym. Widać to było na boisku, gdyż obie drużyny nie kalkulowały, nie postawiły autobusu przed swoimi bramkami i nie ucięły sobie spokojnej partyjki w szachy na boisku, tylko żwawo zabrały się za konstruowanie akcji ofensywnych. W tych znacznie korzystniej prezentowali się gospodarze, w dużej mierze dzięki dobrej grze Super Mario, który ewidentnie potrzebuje dobrego meczu w barwach The Reds, by za chwile nie spełnił się koszmar poniżej:

Włoch świetnie współpracowal z kolegami z drużyny, a fakt, że nie zaliczył trafienia w pierwszej połowie to efekt wybitnej postawy Tima Howarda w bramce gości. Amerykanin był największą gwiazdą pierwszej połowy. Rozegrał najlepsze spotkanie od początku sezonu, udowadniając, że wciąż jest poważnym kandydatem w wyborach prezydenckich w Juesendeju w 2016 roku, na jakiego jest forsowany po Mundialu:

Pierwsza połowa miała jeszcze jednego bohatera – arbitra Martina Atkinsona, który najpierw nie podyktował rzutu karnego dla Evertonu, a kilkanaście minut później postanowił zachować równowagę w przyrodzie nie dyktując ewidentnej „jedenastki” dla Liverpoolu.
Druga połowa rozkręciła mecz na dobre, a to za sprawą Stevena Gerrarda, który pięknym, technicznym uderzeniem posłał piłkę do bramki po rzucie wolnym:
To było już 9 trafienie kapitana The Reds w historii pojedynków derbowych z Evertonem. Od tego momentu wydawało się, że nic nie przeszkodzi już rozważnie grającemu Liverpoolowi w odniesieniu zwycięstwa. I wtedy nastała przedostatnia minuta doliczonego czasu gry. Everton desperacko nacierał na bramkę Simona Mignoleta, ale z ataków tych niewiele wynikało. W pewnym momencie piłka spadła w okolicach 20 metra, a tam pojawił się On. Tak, nie boimy się pisać o Nim z dużej litery. Phil Jagielka, obrońca, który ma polskie korzenie, choć nigdy nie występował w Borussi Dortmund. Jagielka, nie zastanawiając się wielce, uderzył z woleja:
Wyszedł mu strzał życia i bez wątpienia gol – kandydat na bramkę sezonu w Premier League. Atomowe uderzenie dało remis Evertonowi, a Jagielka stał się na kilka dni bogiem Internetu:

Kapitan Evertonu był również głównym tematem porannych, poniedziałkowych wykładów na angielskich uczelniach, na których próbowano wyjaśnić, czy jego atomowy strzał podlegał prawom fizyki:

Arsenal – Tottenham 1-1
O ile Derby Merseyside były ucztą dla oczu, o tyle Derby Północnego Londynu rozczarowały na całej długości. Było dużo zaciekłej walki, był Arsenal, który przeważał przez większość spotkania, był Tottenham, który prowadził po golu Nacera Chadliego (4 trafienie w sezonie). W końcu był Arsenal, który całkowicie zdominował Spurs w końcówce spotkania, co przyniosło efekt w postaci bramki Oxlade – Chamberlaina. Jednak dla fanów dobrego futbolu nie był to mecz, który ogląda się zgrzytając zębami i czekając z potrzebami fizjologicznymi na przerwę. Mimo to warto zwrócić uwagę na dwa aspekty. Pierwszy to rzekomy gol dla Kanonierów, który padł kilka minut po bramce Chadliego. Dośrodkowywał Oezil, uderzał Mertesacker, a doskonałą interwencją popisał się bramkarz gości, Hugo Lloris. Po zastosowaniu goal – Line technology okazało się, że bramka jednak nie padła, choć poniższe zdjęcie pokazuje, że może jednak:

Nie rozstrzygając, czy Arsenalowi należała się w tej sytuacji bramka, prezentujemy drugi radosny motyw Derbów Północnego Londynu:

Jednocześnie czekamy, gdy na trybunach pojawią się fani przebrani za sędziego liniowego, stoisko z hot – dogami czy rzut wolny pośredni.
Manchester United – West Ham United 2-1
Żadna drużyna w Premier league nie była w ostatnich tygodniach pod takim ogniem krytyki, jak Manchester United. W ostatnich dniach poczynania trenera Louisa Van Gaala skrytykował jego rodak, Ruud Gullit. Legenda PSV i AC Milan wytknęła Van Gaalowi zupełne pominięcie defensywy przy wzmacnianiu drużyny przed sezonem. Gullit nie mógł pojąc, jakim sposobem tak doświadczony i wykwalifikowany trener, jak Van Gaal mógł zapomnieć o wzmocnieniu linii defensywnej, podczas gdy na transfery pomocników i napastników wydał ponad 170 milionów funtów. W obecnej sytuacji kadrowej, przy kontuzjach czołowych obrońców United, Holender zmuszony jest wystawiać zawodników młodych i niedoświadczonych, a to skutkuje ilością straconych goli przez Czerwone Diabły. Dlatego w sobotnim meczu z West Hamem Manchester był „na musiku”, podczas gdy Młoty opromienione zwycięstwem w poprzedniej kolejce nad Liverpoolem liczyły na urwanie punktów faworytowi. Nie stało się tak głównie za sprawą świetnej gry Wayna Rooney’a, który już w 5 minucie znalazł drogę do siatki. W 22 minucie wynik podwyższył Van Persie, ale 15 minut później West Ham wrócił do gry golem kontaktowym Sakho. W drugiej połowie wydawało się, że United będzie w stanie kontrolować przebieg spotkania, ale wtedy świetnie do tej pory grający Rooney uznał, że za dobrze mu idzie i zrobił to:


Chelsea – Aston Villa 3-0
Liderująca w tabeli Chelsea ani przez moment nie była zagrożona w meczu z Aston Villa na Stamford Bridge. Warto odnotować 8 trafienie Diego Costy, który zdecydowanie prowadzi w klasyfikacji najlepszych ligowych strzelców. Costa wypracował również trzecią bramkę dla The Blues i na początku sezonu wyrasta na największą gwiazdę ligi i najbardziej udany zakup ostatniego okienka transferowego. Jednak po meczu z Villą uwaga skupiła się na tym, co stało się pod koniec meczu. Mourinho, jak to ma niekiedy w zwyczaju, jeszcze przed końcowym gwizdkiem poszedł uścisnąć dłoń trenerowi Paulowi Lambertowi. Ten grzecznie odparł, że chętnie poda grabę, ale dopiero po końcowym gwizdku sędziego (jak to przyjęło się robić). Siedzący obok jego asystent, słynny Roy Keane(tak, to ten Św. Mikołaj najbardziej z lewej) zupełnie zignorował Portugalczyka:
Keane prawdopodobnie pamięta podobny incydent, gdy w 2006 roku pod koniec meczu Chelsea – Manchester United (wynik 3-0; Keane był wtedy graczem United) Mourinho prowokacyjnie podszedł do Alexa Fergusona również przed końcowym gwizdkiem. Trzeba przyznać, że Irlandczyk mimo iż pozazdrościł hipsterom brody i sprawił sobie własną, wciąż pozostaje tym samym Royem z jajami wielkości Pangei, którego niektórzy, w tym legendarni, kochają, a inni nienawidzą.
Czubi
sport, piłka nożna, liga angielska
Recent Posts
See AllNajlepsza na świecie, czy może nie najlepsza, nie będziemy nad tym dywagować. Tak, czy inaczej każdego weekendu Premier League przyciąga...
Comments