Crystal Palace Ultras – kibicowanie z duszą powraca na angielskie stadiony
- Michał Zieliński
- Oct 6, 2014
- 6 min read
Jak świat długi i szeroki, ludzkość poznała brytyjską skłonność do stosowania rozwiązań innych, niż w Europie, w wielu kwestiach życiowych. Po ulicach jeździ się lewą stroną, przez co kierownice w samochodach są po prawej stronie. Drogowskazy pokazują odległość w milach, a prędkościomierze w samochodach szybkość w milach na godzinę. Gdy trafimy do pubu, miejscowe złociste specjały podane nam zostaną w pint glass, o innej objętości niż na kontynencie. Gdy po wypiciu piwa w ilości, która aktywuje tryb nieśmiertelności poczujemy się władcami świata, lepiej nie pokazujmy otoczeniu znaku wiktorii, bo tu jest to gest jak najbardziej obraźliwy. Jeśli po upojnej nocy wybierzemy się na śniadanie, zapomnijmy o dżemach, miodzie, czy jogurcie. Tu jada się rzeczy, które nawet skacowanemu Polakowi na gastrofazie mogą zrobić bardzo źle w krótkim czasie po spożyciu i może nie pomóc słowiańska wątroba z pancerzem grubszym niż w M1 Abrams:

Brytyjczycy zresztą nie do końca czują się Europejczykami i wolą mówić o sobie po prostu Wyspiarze. Są dumni ze swojego „splendid isolation” i za nic w świecie nie mają zamiaru się jego pozbywać. Nie inaczej jest z kibicowaniem. Podczas gdy w Europie na trybunach dominuje prowadzenie zorganizowanego dopingu, flagi, transparenty, sektorówki, confetti, niekiedy pirotechnika i wszystko co składa się na szeroko rozumiany ruch ultras, w Wielkiej Brytanii wspieranie ukochanej drużyny ogranicza się do śpiewów (w ostatnich latach i to zaczęło zanikać), niekiedy założenia klubowej koszulki i bardzo rzadko wywieszenia transparentu. Przeciętny Brytyjczyk jest niechętny ultrasowaniu uznając, że doping musi być spontaniczny, a nie odgórnie sterowany i zaplanowany, przyśpiewki raczej krótkie i treściwe, a nie katowane w kółko przez 15 minut, nie wspominając już o oprawach, które przecież utrudniają obejrzenie meczu. Wbrew pozorom jednak kwestia formuły kibicowania na Wyspach jest dużo bardziej złożona i wynika z uwarunkowań historycznych i prawnych. Po zamieszkach na Heysel w 1985 roku i tragedii na Hillsborough w 1989 roku władze wprowadziły rewolucyjne zmiany w kwestii bezpieczeństwa na trybunach podczas meczów piłkarskich. Pojawiły się numerowane miejsca i zlikwidowane zostały sektory z miejscami stojącymi. Wkrótce stadiony i okolice oplotła sieć kamer, niezbędnych w identyfikowaniu kibiców. Przepisy co do zachowania na stadionie radykalnie zmieniono i poważnie zaostrzono sankcje za ich złamanie, które zaczęto egzekwować z bezwzględnością. W latach 90-tych, wobec pojawienia się ogromnych pieniędzy w futbolu poważnie wzrosły ceny biletów, co sprawiło, że zmieniła się struktura społeczna goszcząca na stadionach. Kibicowanie na Wyspach przestało być domeną klasy robotniczej, czy ludzi z nizin społecznych. Nowych fanów na trybunach doskonale podsumował Roy Keane:

Dziś angielski kibic to przede wszystkim konsument. Konsument, który często traktuje mecz piłkarski jak wizytę w kinie, czy teatrze. Przychodzi, zjada hot-doga, ogląda mecz i wychodzi, w najlepszym wypadku nagradzając drużynę brawami za dobry wynik. Współczesne angielskie trybuny są najczęściej bezbarwne (niewielu kibiców ubiera szale czy koszulki), ciche (śpiewy pojawiają się jedynie incydentalnie) i mało zaangażowane, czyli reprezentują wszystko co mieści się w jakże nielubianym przez stadionowych fanatyków modern football. Oczywiście nie można generalizować tego na wszystkie stadiony, ale nawet najwięksi optymiści zauważyli, że mecze na Wyspach straciły wiele ze swojej magii. Nic więc dziwnego, że od kilku lat w brytyjskim środowisku kibicowskim coś zaczęło się ruszać w kierunku zmiany nudnego status quo. Dobry przykład dała Szkocja, a w szczególności Celtic Glasgow, którego ekipa ultras Green Brigade pomimo niechęci władz oraz włodarzy klubu stała się zorganizowaną grupą kibiców tworzącą oprawy. Grupy ultras zaczęły pojawiać się również w Anglii, szczególnie w niższych ligach – swoje większe lub mniejsze brygady posiadają takie kluby jak m. in. Watford, Wigan, Middlesbrough, Aldershot czy Lincoln City. Ultrasowanie pojawiło się również w Premier League, dzięki Hull City i Crystal Palace. I to właśnie o tych drugich stało się w ostatnich latach najgłośniej, a to za sprawą Holmesdale Fanatics 05.

Grupa Holmesdale Fanatics powstała w 2005 roku. Swoją nazwę wzięli od Holmesdale Stand, trybuny najbardziej zagorzałych kibiców na Selhurst Park, stadionie Crystal Palace. Trzon HF zasiada w sektorze (bloku) B trybuny (jej dolny kraniec z lewej strony, patrząc od boiska). Grupę założyło sześciu kibiców Orłów, którzy swoje pierwsze mecze na stadionie oglądali w latach 80-tych, więc pamiętali oni i, jak sami podkreślają, uwielbiali kibicowską atmosferę sprzed wielkich zmian. Będąc rozczarowani aktualną sytuacją na angielskich trybunach – regres kultury kibicowskiej, rozpad związanych z nią więzi lokalnych i lokalnej identyfikacji, brak jakichkolwiek form zorganizowanego dopingu i ogólny marazm panujący wśród fanów, a związany przede wszystkim ze wspomnianymi wcześniej restrykcjami. Postanowili nie iść „z prądem” jak reszta, tylko przeciwstawić się panującym tendencjom zakładając jedną z pierwszych grup ultras w Anglii. Początkowo nieliczna ekipa z czasem zaczęła zyskiwać nowych sympatyków, a w ostatnim czasie liczyła już kilkuset członków. Naturalnie minęło trochę czasu, nim trybuny na Selhurst Park zaczęły odnosić się z akceptacją, a później nawet szacunkiem do nowego tworu. Fanatycy Crystal Palace zjednali sobie kibiców niespotykaną, jak na angielskie realia, organizacją i demonstrowaniem wspólnoty na meczach:


W początkowym okresie działalności HF, władze klubowe były grupie co najmniej niechętne, uznając ją za zagrożenie dla bezpieczeństwa na trybunach. Pierwsze lata funkcjonowania HF to okres rządów Simona Jordana, angielskiego milionera, który zbił majątek na telefonii komórkowej, a w 2000 roku kupił upadający Crystal Palace. Początkowo uznawany był za zbawcę, gdyż uratował drużynę przed likwidacją, a do tego, jako że kibicował Orłom od dziecka, przyjęto go za „swojego chłopa”. Z czasem jednak dostrzeżono, że jedynym celem Jordana jest ten biznesowy – zarobić dobre pieniądze na klubie, a kibiców traktować jak konsumentów. HF od momentu powstania stała się zatem solą w oku prezesa. W trakcie jego rządów dochodziło do mniejszych i większych starć ze stewardami. Niektórzy członkowie grupy byli wypraszani z meczów, czy nawet otrzymywali zakazy stadionowe. HF nie ugięli się i dalej postulowali możliwość swobodnego prowadzenia dopingu na spotkaniach Orłów. To właśnie ten okres zaprawił ultrasów Crystal Palace w bojach i dał im posłuch wśród fanów na Selhurst Park. Po odejściu Jordana klub, znowu niepewny swojej przyszłości, przeszedł pod zarząd administracyjny. Ten okres był najlepszym czasem dla HF. Grupa wreszcie dostała większą swobodę na trybunie i mogła tworzyć swoje oprawy, a także prowadzić zorganizowany doping. Położono również nacisk na zmianę atmosfery panującej na stadionie. Do tej pory wśród kibiców panowały raczej minorowe nastroje, a niepowodzenia klubu na arenie sportowej skutkowały wyżywaniem się trybun na piłkarzach. HF postanowili skupić się na zagrzewaniu drużyny do boju i dawania pozytywnego kopa piłkarzom, szczególnie tym młodym i szczególnie wychowankom klubu, by integrując się z kibicami mogli identyfikować się z barwami, które noszą. Stworzono nawet nagrodę Homesdale Fanatics Player of The Year, przyznawaną co roku jednemu z piłkarzy (na zdjęciu Neil Danns odbierający nagrodę):

HF nie kryje swojej inspiracji europejskim ruchem ultras. Transparenty, flagi, chorągiewki, sektorówki, kartoniady, bębny, czy nawet niekiedy pirotechnika wiążą się bezpośrednio z kontynentalną wersją hardcore fans. Grupa utrzymuje przyjacielskie relacje z ultrasami Panioniosu Ateny, Steauy Bukareszt i AC Torino i regularnie wymienia się doświadczeniami ze swoimi zagranicznymi znajomymi. Mimo to kibice Palace podkreślają, że starają się adaptować swoją działalność na specyficzny grunt angielski. Ich sposób na mecz to mieszanka kontynentalnego ultrasowania z angielskim dopingowaniem w starym stylu i ich własnej inwencji. Dzięki fanatykom z Selhurst Park podczas spotkań Orłów można usłyszeć wiele nowych przyśpiewek, różniących się znacząco od tych, które niosą się po innych stadionach (o przyśpiewkach Crystal Palace napiszemy już wkrótce):
Oprawy HF początkowo były skromne i ograniczone do niewielkiego fragmentu Holmesdale Stand, wraz z awansem klubu do Premier League w 2013 roku osiągnęły większy rozmach i obecnie na niektórych meczach cała trybuna zaangażowana jest w coraz bardziej skomplikowane choreografie:







Doping ultrasów Crystal Palace nie ogranicza się, rzecz jasna, do meczów na Selhurst Park. HF mają stałą reprezentację na meczach wyjazdowych. Tu na meczu z Charltonem:

HF jest również zaangażowane w walkę o liberalizację najbardziej rygorystycznych na świecie, angielskich przepisów dotyczących zachowania na stadionach. Postulują ich zmianę tak, by umożliwiły one przywrócenie, martwego ich zdaniem, życia kibicowskiego na Wyspach. Piętnowane są również nadużycia stewardów i agresja policji. Na niektórych meczach prezentowane są (z punktu widzenia aktualnego angielskiego prawa nielegalne) transparenty:



Działalność HF odbiła się szerokim echem na Wyspach. Nie brakuje głosów sceptycznych, czy nawet ostrzegających przed daniem ultrasom zbyt dużej swobody na trybunie. Póki co jednak, eksperyment pt. Crystal Palace Ultras jest bardzo udany i świadczą o tym głosy nie tylko kibiców, ale również ludzi spoglądających na angielskie trybuny z innej niż krzesełko na sektorze perspektywy:


Wydaje się, że pomysł z kibicowskim ruchem ultras nieprzypadkowo przyjął się właśnie wśród kibiców Crystal Palace. W kilku innych angielskich klubach nie udało się rozkręcić go na taką skalę. Wynika to ze specyfiki drużyny z Południowego Londynu. Przez lata pozostająca w sportowym cieniu sąsiadów i wielkich ligowych potęg, takich jak Arsenal, Chelsea, czy nawet Tottenham, dorobiła się rzeszy kibiców, którzy nie uzależniają swojego wspierania zespołu od jego wyników na boisku. Mimo, że mogli wybrać drużyny, które dałyby im znacznie więcej powodów do świętowania, woleli wspierać swoje najbliższe, południowolondyńskie podwórko, zgodnie z mocno lansowaną przez europejskich ultras ideą „support your local football team”. Fanatycy z Holmesdale postanowili oprzeć się na sile miejscowej specyfiki i tożsamości, budując przy okazji podstawy dobrze zorganizowanej lokalnej społeczności kibicowskiej, o której dziś głośno (dosłownie i w przenośni) jest w całej Anglii.
Czubi
sport, piłka nożna, liga angielska
Comments