Żegnaj, Thierry czyli dlaczego będziemy pamiętać o Thierrym Henry
- Michał Zieliński
- Dec 16, 2014
- 2 min read
Jak to swego czasu rapował Kazik: "Stało się, stało się, to co miało się stać", choć pewnie nie miał wtedy na myśli tego właśnie momentu. Jedna z piłkarskich ikon naszego dzieciństwa, Thierry Henry, zdecydował się zakończyć wreszcie piłkarską karierę. Nieważne, czy grał w klubie, któremu kibicowałeś. Nieważne, ile trofeów z nim wygrał. Oraz ile zarabiał. Jeśli urodziłeś się w połowie lat 80. i na boisku chciałeś być napastnikiem (a chciałeś, bo na obronie grali sami hipsterzy, a w pomocy ci, którzy nie wiedzieli, czego chcą), to chciałeś być właśnie jak Thierry Henry. Archetyp napastnika. Archetyp - trudne słowo. Prawie tak trudne jak określenie, co najbardziej wbiło się nam w pamięć podczas 20 lat, w czasie których Francuz strzelił łącznie 411 bramek. Ale spróbujmy - za co przede wszystkim będziemy go pamiętać? Za chirurgiczną precyzję uderzeń Jego strzałami można by operować zaćmę. W przeciwieństwie do wielu współczesnych sobie "lisów pola karnego", którzy strzelali łydką, tyłem głowy, czy plecami, wpychając piłkę do siatki… Gdy uderzał Thierry, pająk mieszkający pod spojeniem słupka z poprzeczką czuł się zagrożony. Widywaliśmy w jego czasach wielu zawodników, którzy byli jeszcze bardziej zabójczo precyzyjni, głównie gdy chodziło o uderzenia ze stojącej piłki - Pirlo, Juninho Pernambucano… Ale z akcji i z taką częstotliwością? Tutaj "Król Henryk" naprawdę nie miał sobie równych.
Za elegancję Ronaldo (ten prawdziwy) był genialnym technikiem. Romario i Pippo Inzaghi mieli znakomite czucie sytuacji w polu karnym. Messi i drugi Ronaldo (ten nażelowany) to prawdziwe dryblerskie maszyny, które wykiwałyby nawet własną matkę, gdyby tylko grała w przeciwnej drużynie. Ale nie pamiętamy, by ktokolwiek z tych najskuteczniejszych zawodników (a Thierry to przecież 5 kolejnych sezonów z 30+ bramek dla Arsenalu), poruszał się po boisku z taką gracją. Ok, to zabrzmiało nieco zbyt baletmistrzowsko. Ale naprawdę - pod kątem elegancji równać się mógł z Francuzem jedynie jego kolega z Arsenalu, Dennis Bergkamp.
Za charyzmę Francuz był liderem reprezentacji "Trójkolorowych", jak i "Kanonierów". Liderem, od którego zależała gra obu ekip. Tak jak grał Thierry, tak grała cała reszta, a przede wszystkim zawsze był w stanie podciągnąć kolegów na wyższy poziom.
Za ogólny wporządalizm Różne rzeczy o nim mówiono, różne pogłoski się przewijały, ale w jednym kibice byli zgodni - Thierry zawsze wyglądał na spoko gościa. Takiego, z którym bez problemu można iść na piwo i porozmawiać o ostatnim odcinku "Na Wspólnej". Nawet jeśli ktoś kibicował Tottenhamowi, po całej litanii słów na "c", słów na "c-h", słów na "k" oraz słów na "Bendtner" skierowanych w stronę graczy Arsenalu, przyznawał: Ale Henry jest w porządku, szacun dla niego. Za rękę w meczu z Irlandią
Tego niestety tez mu nie zapomnimy. To prawdziwa plama na wizerunku tego rycerza bez, zdawałoby się, skazy. Zagranie, które pozwoliło Francuzom na występ na MŚ 2010 (jeden punkt, jedna strzelona bramka, jedna wielka beznadzieja), a Irlandczyków skazało na oglądanie turnieju przed telewizorami, było w sprzeczności z przepisami. To na pewno. I większość kibiców oczekiwała właśnie tego - by wporzo Thierry Henry po prostu się przyznał. Nie przyznał się. Ale ok, któremu z nas nie przytrafiają się błędy? Kto nie podrywał po pijaku na urodzinach teścia swojej teściowej? To znaczy… Nieważne.
Thierry... Będziemy pamiętać! Misza
Recent Posts
See AllNajlepsza na świecie, czy może nie najlepsza, nie będziemy nad tym dywagować. Tak, czy inaczej każdego weekendu Premier League przyciąga...
Comments